Czegoś takiego jeszcze nie było! Restauracja przy zachowaniu wszystkich reguł – a więc pełnej tajemnicy – Loży Masońskiej. Bez żadnych szyldów, napisów, że w tym miejscu znajduje się lokal gastronomiczny. Śladu informacji! I to gdzie? We Lwowie!!! W starej kamienicy, przy Rynku Głównym nr 14. W samym sercu miasta, gdzie sporo knajpek. A ta, tylko dla wtajemniczonych, z klubową kartą w ręku. Super wytworna!
Mam sentyment do Kresów, bo sam stamtąd pochodzę, bywałem wiele razy we Lwowie, ale w tej restauracji jeszcze nie byłem, bo ją niedawno otwarto. Opowiedzieli mi jednak o niej moi przyjaciele, którzy nie kryli zaskoczenia niezwykłością z jaką tam dotarli i przeżyli. W oparciu o te relacje, a także dzięki powszechnej łączności z naszym przecież ongiś Lwowem, warto zatem chwilę tej inicjatywie poświęcić. Zwłaszcza, że w całej gastronomii, w ramach konkurencji, trwa swoista pogoń za pomysłami. A ten naprawdę jest niezwykły.
Już sama nazwa zapewnia sławę: Najdroższa restauracja Galicji (Masońska). Niby trudno wiedzieć gdzie się znajduje, ale wszyscy o niej wiedzą. Wchodzi się z kartą, którą można sobie wyrobić w innych restauracjach czy hotelach, po wypełnieniu krótkiej ankiety. Bez opłaty. Rozdają je również przewodnicy zagranicznych wycieczek turystycznych. Tuż obok, w uroczej kawiarence Kopalnia kawy, też na Rynku Głównym, można ją otrzymać. Bez dokumentu nie wejdzie się bowiem, albo ewentualnie zapłaci wysoką cenę. 200 hrywien za kawę, 300 za zupkę, 500 za sałatki, 1000 za drugie danie. To majątek, ale klubowa karta zapewnia 90-cio procentową zniżkę i wszystko wraca do normy! Ta niespodzianka czeka nas wewnątrz, ale naprzód trzeba do Masońskiej trafić.
Na pierwszym piętrze identyczne drzwi do kilku mieszkań, bez żadnych wizytówek. Tylko jedne, na kolejne pukania, się otworzą. A w nich starszy pan w piżamie i szlafroku. Goście się cofają, ale gospodarz zaprasza do środka, a nawet na kieliszek wódeczki. Oprowadzi po miłym, w starym stylu utrzymanym mieszkaniu. I dopiero wtedy skieruje do właściwego wejścia. I wtedy następuje szok. Olbrzymia, super elegancka sala, kilkadziesiąt stolików, pełno gości. Restauracja o wysokim standardzie, kelnerzy w czerni i białych koszulach. Karta zgodnie z nazwą z astronomicznymi cenami! Do momentu płacenia! Atrybuty masońskie, włącznie z zabawnym Tronem Wielkiego Mistrza Loży w … toalecie! Ponoć autentycznym!
Z Ukrainą, nie tylko w historii, ale i ostatnio trudno nam się układa. Interesujące, że właścicielem „Najdroższej restauracji” jest ta sama firma, która przed laty zorganizowała całą sieć nawiązujących do nacjonalizmu restauracji pod nazwą Kryjówka. Stylizowanych pod UPA, z portretami Bandery, z bronią na ścianach. Wchodziło się do tych lokali po podaniu hasła – Sława Ukrainie. Swego czasu pisałem o Kryjówkach nie tylko na naszych łamach, ale również w Polityce. I oto obecnie ten sam właściciel uruchamia restaurację pod kątem dawnych tradycji, bo za polskich czasów Lwów miał przecież mocną masonerię! A zatem coś z zupełnie innej beczki, do tego samego piwka i wódeczki
O zmianie nastrojów w tamtejszych stronach jeszcze dobitniej świadczy inny fakt. Z mojego rodzinnego, zawsze tolerancyjnego Stanisławowa, zwanego dziś Iwanofrankiwskiem. Również z terenu gastronomii. Właściciel kawiarni Profitroli – Wołodymyr Iwanyszyn, przed swoim lokalem, na chodniku ulicy do dziś zwanej Belwederską, postawił piękny pomnik Ignacemu Kamińskiemu! Ukrainiec upomniał się o polskiego burmistrza, wielkiego patriotę, który po ogromnym pożarze w 1868 r. odbudował miasto i rządził nim przez 20 lat! Za naszych czasów jego mieniem nazwano tylko ulicę. A teraz, przy jego naprawdę pięknym pomniku, od rana do późna wieczora pełno, bo to najlepsza kawiarnia i cukiernia w mieście! A w dodatku można się przy pomniku zrobić sobie zdjęcie z Kamińskim. Jak w Łodzi z Tuwimem na ławeczce przy ulicy Piotrkowskiej.
U nas również nie brakuje oryginalnych pomysłów, zwłaszcza w czasie wakacji, kiedy otwierają namioty i różne tarasy nad brzegami, a na rzekach restauracje-statki. Konkurencję wygrywa się wszakże głównie tym co na stole. Sztuką kulinarną. Z całego świata plus nasze rodowite pomysły. I oczywiście obniżką cen! U Szwejka w Warszawie tradycyjnie, raz w tygodniu, za cenę jednej, dostaje się dwie golonki. Tuż obok na Marszałkowskiej, w słynącej dostawami świeżych ryb prosto z Mazur U Rysia codziennie jedna z potraw jest za pół ceny. Od krewetek w poniedziałek, ryby smażone, wędzone, pstrąga w śmietanie, mule, po francuskie boillabaisse w sobotę. A w niedzielę 30% rabatu za posiłek za więcej niż 5 osób! Nic, tylko czytać reklamy i jeść za pół ceny. A zatem wiwat pomysły!
Tadeusz Olszański
publicysta, krytyk kulinarny,
dziennikarz, autor licznych książek,
laureat Hermesa Poradnika Restauratora