Co roku czeka nas w gastronomii mnóstwo nowości. Ciągle powstają nowe lokale, różnej wielkości i klasy, od małych barów po ekskluzywne restauracje. Czasem w tym samym miejscu, w którym już coś istniało, ale zamiast rozkwitnąć padło. Dane statystyczne wskazują, że choć co roku kilka tysięcy lokali zamyka podwoje, to z reguły powstaje o wiele więcej nowych – ponad 10 tys. Tyle, że razem z właścicielem zmienia się również nazwa i specjalizacja restauracji.
I tu, z nazwami lokali, mamy do czynienia z pewną tendencją. Nasza gastronomia staje się coraz bardziej wielkoświatowa, również ze względu na coraz więcej przyjeżdżających do nas turystów, więc oprócz międzynarodowej oferty kulinarnej, mamy do czynienia ze wzrostem anglojęzycznych nazw restauracji. Nie mam nic przeciwko temu, ale czasem są one wręcz trudne do zapamiętania. Jakbyśmy nie mieli zasobu własnych cudownych nazw. Wystarczy poszperać w „Słowniku poprawnej polszczyzny” i znajdziemy tam setki określeń. A również możemy się naszym językiem pobawić. Bardzo mi się spodobała np. nazwa restauracji przy ul. Grójeckiej w Warszawie – Videlec. Wystarczyło zmienić jedną literę i już tej nazwy w przeciwieństwie do angielskich się nie zapomni. Jak również dobrej kuchni, z dominującym włoskim klimatem, ale i z polskim akcentem, bo po znakomitych bruschettach i sałatach równie dobrze wraca się do Videlca na nasz ozór wołowy w galarecie, a nawet i po pachnące z rosyjska pielmienie. Wróćmy jednak jeszcze do nazw restauracji, bo mamy też do dyspozycji historyczne tradycje.
W samym centrum gastronomicznej konkurencji stolicy, na ul. Chmielnej, gdzie jedna knajpa przy drugiej, stanęła do boju naprzód swoją nazwą C.K. Oberża oraz portretem cesarza Franciszka Józefa, aby zdobyć grono wielbicieli, naszych galicyjskich zapiekanek rodem ze Lwowa oraz wiedeńskiego piwa. A do tego jeszcze – aby przypomnieć kulinarną wielkość imperium Austro-Węgier – mamy jeszcze w menu placek madziarski i sztandarowe danie pod tytułem „Ognisty szaszłyk Wojaka”.
Nie ulega wątpliwości, że siłą napędową gastronomii jest nasza sytuacja gospodarcza, rynek. A to oznacza konkurencję i konieczność umiejętnego przyciągania klientów. Już nie tylko cenami oraz wyborem dań, smakiem i wyglądem potraw, ale wszelkimi sposobami, a więc również z nazwami restauracji oraz tekstami jadłospisów włącznie. Sięgamy więc tu po historię, poezję, prozę. Właściciele i managerowie do zrealizowania swoich celów biorą kredyty, ale muszą też mieć pomysły, inicjatywę i przede wszystkim znakomitych kucharzy. Tak się też składa, że z kolei kucharze stali się artystami komponującymi dzieła kulinarne. I nie tylko nimi, ale i właścicielami, bo bardziej im się to opłaca, niż tylko sprzedawać swoje pomysły w cudzej restauracji lub telewizji, co jest drogą do popularności i sławy. W ostatnich latach w polskiej gastronomii dokonał się ogromny postęp, a także zawodowy awans. Kucharze bowiem to już nie tylko celebryci, ale ci najwybitniejsi to i artyści. I co tu dywagować. Głównie od nich zależy czy będziemy do nich przychodzić.