Kiedyś był wytworną arystokratyczną przekąską, w czasach komunizmu symbolem niedoborów i robotniczej tradycji – sandwicz stał się najbardziej popularną przekąską na całym świecie. Legenda głosi się wszystko przez fanaberie pewnego brytyjskiego arystokraty.
Początki sandwicza
Za wynalazcę sandwicza uznaje się Johna Montagu, brytyjskiego arystokratę i polityka, który grając w karty nieco zgłodniał i poprosił swojego lokaja o przygotowanie przekąski – plastra solonej wołowiny, włożonej między kromki chleba, aby nie pobrudzić sobie rąk kontynuując grę. Banalnie proste, ale jakże rewolucyjne danie na tamte czasy, zważywszy, że owa kanapka przyczyniła się do złamania konwencji i manier. W XVIII-wiecznej Anglii trzymanie jedzenia w ręce budziło zgorszenie arystokratycznych elegantów, a zwyczaje wyższych sfer regulowała surowa etykieta. Sam termin „sandwich” pojawił się w 1760 roku i oznaczał przekąskę spożywaną przez mężczyzn w nocy. Później zmienił swoją konotację, bo sandwicze zaczęły konsumować również damy podczas wieczornych balów i co istotne, już na stojąco. Z czasem arystokratyczna przekąska trafiła do innych warstw społecznych i stała się popularnym daniem podczas wieczornych kolacji. Popularność sandwicza wzrosła wraz z rozwojem kolei i upowszechnieniem podróży. Okazało się, że jest to szybka przekąska podczas podróży i być może był to pierwszy prototyp dzisiejszego fast foodu.
Polski wkład w historię kanapki
Sandwicze dotarły do Polski pod koniec XIX wieku. Początkowo były serwowane na balach, five’ach i dancingach jako przekąski wyższych sfer. W Polsce znacznie bardziej przyjęły się pod nazwą tartinki, a z czasem zaczęto je nazywać kanapkami. Zdobyły sławę dzięki królowej polskiej kuchni – Lucynie Ćwierczakiewiczowej i jej książce „365 obiadów”. Dla niej tartinka to wykwintna przekąska, której podstawą był biały chleb, nieco czerstwy, gdyż świeże pieczywo źle się kroiło. Należało wykroić mini kromeczki i odkroić skórkę. Na pieczywie lądowało popularne wówczas masło sardelowe czy rakowe z ulubionymi dodatkami – jajka ze szczypiorkiem, mięso sarny, zająca, pasztety strasburskie, galantyny lub kawior. Po położeniu na tartince plasterka pieczeni, całość pociągano auszpikiem albo bryndzą z tutki, wymieszaną z masłem i śmietaną.
Z czasem kanapki trafiły do gastronomii – do restauracji i tzw. handelków. Prawdziwym hitem w Krakowie były piętrowe kanapki Antoniego Hawełki – świeże bułki smarowane masłem śmietankowym, pokryte różnymi dodatkami tj. homary czy dojrzewające szynki. W 1902 roku nasz rodak, Franciszek Trześniewski otworzył legendarny bar z kanapkami w Wiedniu, gdzie serwował chleb z oldskulowymi pastami od śledziowej, przez bekonową, jajeczną, krabową, wątróbkową po tuńczykową.
W 1945 roku nadeszła era PRL-owskiej kanapki. Wówczas przestała być już wykwintną przekąską i stała się zwykłym posiłkiem. Wobec wszechobecnie panujących braków, gospodynie domowe musiały wykazać się nie lada kreatywnością w przygotowaniu nawet zwykłych kanapek. Furorę robiły wówczas pasty jajeczne, twarogowe, ze szprotkami w sosie pomidorowym, podawane na długiej bułce pszennej tzw. wece, pumperniklu lub chlebie pytlowym z dodatkiem jajek na twardo, chrzanu, pomidora, ogórka kiszonego i oczywiście nadmiernej ilości majonezu. Tradycję PRL-u nadal podtrzymuje Cieszyn, gdzie specjalnością jest kanapka cieszyńska ze śledziem, majonezem, jajkiem na twardo i natką pietruszki. Skąd śledzie w Cieszynie? Prawdopodobnie z Islandii, bo dzieje cieszyńskiej kanapki łączą się z historią czekoladowego wafelka produkowanego w Cieszynie od 1955 roku. W czasach Polski Ludowej, Islandczycy w ramach wymiany handlowej zaproponowali Polakom właśnie śledzie. Kiedy Islandczycy zajadali się Prince Polo, w Cieszynie rosła popularność kanapek, a ta w śledziowej odsłonie podbiła serca i kubki smakowe i stała się kulinarnym lokalnym przysmakiem.
Kanapkowe hity z rybą
A skoro już o śledziach mowa. W Holandii kanapka ze śledziem uważana jest za popularną street foodową przekąską. Broodje haring to szczyt prostoty – biała bułka, śledź, marynowana cebulka i ogórek.
Wśród duńskich klasyków króluje smorrebrod. Słowo kanapka jest w tym przypadku poważnym niedomówieniem. Jest to rodzaj otwartej kanapki na żytnim chlebie, podawanej do zjedzenia nożem i widelcem z racji na piętrzące się na kromce dodatki: kawałki wędzonych i pieczonych ryb, śledzie, krewetki, jajka, sery, świeża i marynowana cebula, przeróżne warzywa i prawdziwa feeria sosów majonezowych, chrzanowych, reliszy i garniszy. W duńskiej kuchni funkcjonuje wiele wersji smorrebrod, ale najbardziej popularny jest oczywiście ten ze śledziem.
We Francji znajdziemy słynną nicejską kanapkę, czyli Pan Bagnat. Kiedyś podstawą tej kanapki były sardele, dzisiaj anchois stanowią jedynie dodatek, a ich miejsce zastąpił tuńczyk. Prawdziwy francuski klasyk składa się z przekrojonej i wydrążonej wzdłuż bagietki, do której wkłada się wymieszane z sosem winegret składniki: drobno pokrojone szalotki i paprykę, oliwki, tuńczyka w sosie własnym, serca karczochów, jajka, kapary, fileciki anchois, natkę pietruszki i bazylię.
W Ameryce króluje zaś tuna melt. To pełna energii kanapka na ciepło z tuńczykiem z puszki. Jej podstawą jest pieczywo tostowe, do którego wkładamy sałatkę z tuńczyka z warzywami i majonezem oraz cheddar. Całość oczywiście zapiekamy.
Jeśli Polacy wybierają kanapkę z rybą, to jest to najczęściej tuńczyk. Jest on źródłem pełnowartościowego i łatwo przyswajalnego białka oraz niezbędnych nienasyconych kwasów tłuszczowych. Dostarcza naszemu organizmowi witamin z grupy B, A i D, fosfor, żelazo oraz wapń. W ujęciu ilościowym tuńczyk jest drugą najczęściej kupowaną rybą przez Polaków.
O ile w 2019 roku sprzedano w Polsce 7370 ton tuńczyka i 1317 ton sałatek tuńczyka w puszcze, czasy pandemii jeszcze bardziej umocniły pozycję tuńczyka w całym segmencie ryb w puszce – mówi Justyna Frankowska, członek Zarządu Grupy Kapitałowej Graal SA. W ujęciu ilościowym tuńczyk jest obecnie drugą najczęściej kupowaną rybą przez Polaków. Myślę, że ta tendencja będzie utrzymywać się, rośnie nam nowe pokolenie, które chce zdrowo odżywiać się i częściej spożywać ryby aniżeli dwa razy w tygodniu.
Dzisiejsza liczba dodatków do kanapek mogłaby przyprawić Johna Montagu o mały zawrót głowy, ale pewnie chrupałby ze smakiem, również te z rybą.