Doskonale rozumiem restauratorów, który mają już dość, plajtują, nie mają z czego żyć i przyłączają się do akcji #otwieraMY. Lub ci, którzy swoje lokale otworzyli w lockdownie i na dofinansowanie teraz nie mają co liczyć.
Jednak jest też druga strona medalu. Jest to duża grupa osób, która dostała pieniądze z Tarczy Antykryzysowej, a im ciągle mało lub przeznaczyli te fundusze nie na to, co powinni, czyli nie na utrzymanie restauracji i pracowników.
Rząd zrobił źle, zamykając restauracje. Wyjściem z sytuacji byłoby ich otwarcie z zachowaniem reżimu sanitarnego, tak jak to było przez pewien czas. Niestety Polacy często nie znają umiaru i zaczęli organizować większe imprezy, wesela. Może gdyby tego nie robili, to udałoby się nam jakoś utrzymać na rynku. Chyba też zabrakło konsekwencji w przestrzeganiu ograniczeń. Jeśli przy stoliku w restauracji byłoby powyżej 3 osób przy i właściciel dostałby karę 50 tys. zł, to by tego bardziej pilnował. Albo gdyby klient nie był taki niecierpliwy. Byłem ostatnio świadkiem sytuacji, zresztą w naszej restauracji, gdy prosiliśmy klientów, aby chwilę poczekali, bo chcemy zdezynfekować stoliki, a oni i tak próbowali siadać.
Być może trzeba by było zmniejszyć pensje pracownikom, może rząd mógłby je dofinansować, też dopłacić do czynszów, a nie zamykać całą branżę.
Konsekwencje mogą być takie, że nikt nie będzie chciał pracować w gastronomii, bo już teraz jest to bardzo niepewny kawałek chleba. Nie mówię tu o pasjonatach, bo oni będą zawsze. Raczej o tych, dla których gastronomia jest jedynie źródłem zarabiania pieniądze i jak nie będą w stanie utrzymać swojej rodziny, to pójdą pracować na przykład na wózki widłowe.
Trudno nam z tej mlekiem i miodem płynącej krainy, którą przez ostatnie trzy lata była branża gastronomiczna, przejść do tego co jest teraz…
Mariusz Gachewicz
szef kuchni Zamek w Gniew
oprac. EW