Małgorzata Marciniak, szefowa kuchni w Cactus Factoria w Poznaniu, jedna z nielicznych kobiet na tym stanowisku opowiada o swojej, ciekawej zawodowej karierze.
Jej historia jest trochę zakręcona, bo przynajmniej raz w życiu musiała zadecydować i zaryzykować – wtedy, gdy po skończeniu liceum gastronomicznego w Zespole Szkół Chemicznych we Włocławku autostopem wybrała się do Poznania. To był jej cel – zdać na studia na Akademii Rolniczej na wydział technologii żywności. – Nie udało mi się co prawda ich skończyć, bo pracowałam i spodziewałam się dziecka. To trochę dużo – opowiada Małgorzata Marciniak, szefowa kuchni w Cactus Factoria w Poznaniu, jedna z nielicznych kobiet na tym stanowisku. Wtedy, kilkanaście lat temu pracowała w firmie robiącej sałatki. Pod koniec urlopu wychowawczego postanowiła znaleźć pracę w gastronomii.
– Wcześniej pracowałam w gastronomii, w punkcie sprzedającym kebaby, ale … na kasie, bo tylko tam chciano zatrudnić kobietę – tłumaczy pani Małgorzata.
Tak nie chciała pracować. Zaczęła szukać czegoś innego. W Zagrodzie Bamberskiej w Poznaniu właśnie poszukiwano kogoś na zmywak. Zdecydowała się. Jeśli trzeba zacznę od samego dołu – postanowiła.
– Na szczęście po rozmowie kwalifikacyjnej właścicielka zdecydowała, że mam objąć stanowisko kucharza śniadaniowego. Po trzech- czterech miesiącach już pracowałam jako kucharz na zmianie – opowiada. Przyznaje, że to była surowa szkoła życia.
– No cóż, dostałam “po tyłku”, ale bardzo to sobie chwałę. Za to muszę podziękować mojej ówczesnej szefowej – dodaje. W Zagrodzie Bamberskiej przepracowała 6 lat. Potem kolejne 2 w innych lokalach. Kiedy sytuacja zmusiła ją do poszukiwania pracy poprzez ogłoszenia – napotkała wiele dziwnych zdarzeń.
– Jeden z przedsiębiorców, po otrzymaniu mojego CV, zaprosił mnie na rozmowę, ale na wstępie stwierdził, że nie ma zamiaru zatrudniać w kuchni kobiety, a chciał tylko zobaczyć, jak wyglądam – opowiada Małgorzata Marciniak. Ale takie rzeczy jej nie zrażały. Jak twierdzi, kocha rondle i patelnie, i nic ani nikt jej w tej miłości nie zniszczy.
– Świat gastronomii, męski świat, jest czasem naprawdę trudny. Faceci uważają, że oni są lepsi, a są kobiety – głupie. Według mnie gastronomia kocha zdolnych i pracowitych. Jest wśród nas wiele osób, które nie skończyły szkół gastronomicznych, są samoukami, a doskonale sobie radzą. Jest też wielu „wykształconych”, którzy w praktyce niewiele umieją – dodaje pani Małgorzata. Ona sama, Szefowa Kuchni od 4 lat, jest pracoholiczką. Potrafi w nocy piec babeczki, nad ranem wymyśla sałatki. I nie wyobraża sobie żyć inaczej – bez kuchni. – Wszyscy jesteśmy „na Ty”. Szacunek młodych zdobywa się nie przez tytuły, ale przez pracę.
Przyznaje, że czasem i „łacina kuchenna” poleci w powietrze, ale nie oszukujmy się, kuchnia to nie szkółka dobrych manier. Tu trzeba pracować, czasem po 12 godzin dziennie, i czuwać, by wszystko grało jak w najlepszym zespole.
– Czuję, że zawodowo jestem spełniona. Wciąż cieszą mnie pochwały klientów, którym smakują moje dania. Uznanie gości „nakręca” mnie do pracy – podsumowuje. Ma do siebie trochę żalu, że za mało zajmowała się synem. Ten jednak już dorasta i nieźle sobie radzi. Jednak za żadne skarby nie chce iść w ślady mamy i pracować w gastronomii.
Tekst: Poradnik Restauratora