W niezwykle trudnej sytuacji są osoby zatrudnione na tak zwane umowy śmieciowe. A to przecież proceder dość powszechny w tej branży… Oni z dnia na dzień zostają pozbawiani wszelkich środków do życia. Ufam, że pomogą im najbliżsi, choć zdaję sobie sprawę, że i oni często tracą źródło utrzymania.
Inaczej sprawa wygląda z osobami, które stoją po drugiej stronie. Są to pracodawcy, którzy są zobowiązani do wypłacania wynagrodzeń, ZUS-ów, podatków, ale też czynszu za lokal, rat kredytowych, leasingów… To są potworne koszty! Niewyobrażalne!!! Są miesiące, gdzie miesięczny obrót z restauracji wystarczał tylko na zaspokojenie tych zobowiązań, a właściciele czekali na sezon, na realizację eventów, na cud. Dziś zrealizował się nawet nie najgorszy scenariusz, a totalny dramat. Nie chcę być pesymistą, ale w najlepszym razie oszczędności wystarczy na dwa miesiące. Restauratorzy nie są bogaczami, którzy mają rezerwy na te wszystkie zobowiązania na kilka miesięcy… Będą zatem albo się wyprzedawać za bezcen, albo popadać w ruinę finansową, z której mogą nie wyjść latami. Moi koledzy już są zmuszani do niszczenia długo budowanych zespołów, odsyłając do domów tych, których nie są w stanie już utrzymywać. To niewyobrażalna strata i bardzo trudne decyzje.
Co można zrobić? Potrzebne jest wsparcie od rządu w każdej możliwej formie. Odroczenie lub zniesienie składek do ZUS i podatków to pierwszy krok, jaki powinno się zrobić w stronę gastronomii, ale też wielu innych branż. Ale oczekiwanie na łaskę to za mało. Trzeba próbować adaptować się do nowych warunków, z nadzieją, że ten najgorszy czas szybko minie. Kilku szefów z KSK zdecydowało się na szybką zmianę karty menu z dowozem lub na wynos. To pozwoli zarobić niewiele, nie da płynności, ale da… chleb. Naprawdę trudno cokolwiek radzić, bo żal i obawa o nas wszystkich wywołują wiele pokory. Myślę jednak, że właściciele lokali gastronomicznych mogliby wystąpić do wynajmujących o zmniejszenie czynszu, a do dostawców o odroczenie płatności. Choć wiem, że każda z tych stron ma podobne kłopoty. Trzeba jednak rozmawiać. Próbować. Naszą nadzieją jest Internet, dlatego kto może, powinien przenieść się tam z biznesem. Możemy przecież w restauracjach robić przetwory, wypieki, duże, rodzinne porcje dań z długimi terminami i sprzedawać je on-line z płatnościami internetowymi. To działania, które być może w minimalnym stopniu pomogą przetrwać. Choć już wiadomo, że czekają nas naprawdę trudne dni.
Jarosław Walczyk, prezes Klubu Szefów Kuchni