Jako leciwy już kucharz dostałem od losu szansę zobaczenia wielu krajów. Ostatnio był to Singapur. To nie znaczy jednak, że taki wyjazd równa się zwiedzanie, jedzenie i zabawa . Wręcz przeciwnie.
Zacznę jednak od pewnego stwierdzenia. Jestem kucharzem, bo naprawdę kocham jeść i jeszcze bardziej karmić ludzi – co powtarzam od lat. Wyjazdy poza moją codzienność to chłonięcie zapachów, smaków i codzienności miejsc, w których się znajduję. Nie ważne czy jest to Belgia, Wrocław, Sri Lanka czy choćby Szanghaj.
Jednak w każdym z tych miejsc mam oczywiście ściśle określone zadania do wykonania, bez większych szans na zwiedzenie choćby najbliższej okolicy.
Tak stało się i teraz. No prawie tak. Singapur. Przygoda zamknięta w czasie siedmiu dni – od niedzieli do niedzieli. Tydzień ciężkiej pracy, wspaniałych ludzi i absolutnej feerii smaków.
Cel pierwotny – promocja polskich produktów, a ściśle wołowiny z pierwszego AGRO BlockChain. Jednak, jak się okazało także udział w Poland SHIOK, czyli festiwalu kuchni Polskiej. KOWR, Ambasada RP w Singapurze i MSZ przygotowały dla setek gości bezmiar polskich akcentów. Wszystkie działania spięte były w jeden gigantyczny projekt o nazwie World Gourmet Summit. To najbardziej prestiżowy event w Azji. To wydarzenie zgromadziło największe nazwiska świata kuchni Singapuru. Peter Knipp i jego zespół koordynował i organizował spotkania zaproszonych ze świata kucharzy.
Towarzyszyło mi zaskoczenie, zaszczyt, ciekawość, a zarazem strach przed wyzwaniem. W końcu to ledwie kilkunastu szefów ze świata miało szansę być częścią tego cyklicznego wydarzenia. Spotkania czyli kolacje na cztery ręce z lokalnymi szefami, master class dla branży, kolacje degustacyjne i masę innych kuchnią spiętych wydarzeń. Wszystkie na naprawdę wysokim poziomie w miejscach, o których jako gość mógłbym tylko pomarzyć. Każdy dzień zaczynał się o godz. 7 i kończył ok. godz. 22. Rano otrzymałem mms z numerami auta, które nas odbierało. Nas, bo nie byłem sam. Michał Skarzyński to młody i bardzo pracowity kucharz, który stanął na wysokości zadania.
Wspaniałym przeżyciem była praca z zespołem hotelu Conrad Centenial podczas przygotowywania kolacji dla ambasadorów oraz części polskiego menu na Dzień Flagi. Dostałem także możliwość przeprowadzenia Masterclass w Allspice Institute. Tematem przewodnim była oczywiście Polska wołowina, ale w lekko „odlecianych” kompilacjach.
Ceviche z udźca, strogonow z tamaryndowcem i boczniakami czy żebra BBQ. Na fb ambasady polskiej można znaleźć dziesiątki zdjęć z tego wydarzenia. Podczas naszej kulinarnej podróży mieliśmy również możliwość odwiedzić słynny China Club – klubo-restaurację ulokowaną na szczycie jednego z czterech najwyższych budynków w Singapurze. Jest to jedno z tych miejsc na świecie, do którego niełatwo wejść – osobne windy, a wewnątrz absolutna dbałość o każdy szczegół i fantastyczna tradycyjna chińska kuchnia. Białe rękawiczki, herbata, Peking Duck… przeplatane zapachami dziesiątek potraw.
Cudownym doświadczeniem były dwa dni w kuchni Petriny Loh (absolwentka Kalifornijskiej Akademii Kulinarnej programu Le Cordon Bleu) i jej autorskiej restauracji Morsels.
To z nią budowaliśmy set menu dla gości oparty o smaki Polski i Singapuru. Muszę powiedzieć, że jest to bardzo uzdolniona szefowa kuchni, a zarazem bardzo uparta. Postanowiła bowiem sama przyrządzić nawet czerwoną kiszoną kapustę. I co by nie powiedzieć naprawdę smaczną. W menu znalazły się m.in.: żurek z chińskimi kiełbaskami, ozory wołowe i jabłkowe puree oraz fermentowana herbata, a także pierożki z krabem w bulionie z wędzoną kaczką z wonią pomarańczy.
Międzyczas to tzw. miejsca, gdzie codziennie żywią się zwykli ludzie. To kocham najbardziej. Wielkie food courty pomiędzy biurowcami. Tu turyści zwykle nie docierają, a szkoda, bo jedzenie niczego sobie.
Niestety dopiero po sześciu dniach odkryliśmy to miejsce, pomimo, że znajdowało się niedaleko naszego hotelu. Praca do nocy nie pozwoliła nam na wędrówki po mieście.
Podsumowując – odpoczywam, gdy pracuję w kuchni, oczywiście do pewnych granic. Ale kocham w mojej pracy to, że gdzie się nie pokażę zdobywam wiedzę, łapię inspirację i poznaję wspaniałych ludzi. Mam takie własne motto, które pierwszy raz publikuję: Dlatego, że kocham ludzi i bycie z nimi muszę czasami od nich odpocząć. Po co? Żeby dalej móc się nimi cieszyć, a niektórych znosić.