Młody, ambitny, znany, ale wciąż nie do końca akceptowany przez środowisko kucharzy Grzegorz Łapanowski właśnie rozpoczyna swój najnowszy projekt: akademię kulinarną, która ma służyć wiedzą i doświadczeniem amatorom i profesjonalistom. O nowej odsłonie Food Lab Studio rozmawia z Beatą Marcińczyk.
B.M.: Akademie kulinarne wyrastają jak grzyby po deszczu. Są nie tylko chyba już w każdym regionie Polski, ale w niemal każdym mieście. Czym chce Pan zaskoczyć branżę? Skąd pomysł na realizację takiego przedsięwzięcia?
G.Ł.: Po prostu, zakończyłem pewne kontrakty z firmami, z którymi byłem związany jeszcze w ubiegłym roku. Pomysł na akademię czy raczej laboratorium kulinarne to pokłosie moich ostatnich pięciu lat pracy, podróży po Polsce i świecie. Odwiedziłem mnóstwo miejsc, w których organizowane są warsztaty, szkolenia, ale żadne z nich nie było aż tak duże, jak to, co my robimy. W czterystumetrowej hali na Mokotowie, zresztą tuż przy Centrum Techniki Kulinarnej DORAM (grupa Dora Metal), znajdą się sklep, biblioteka, sala restauracyjna, w której można zorganizować warsztaty nawet dla 40 osób oraz biura firmy Łapanowski Grupa Kulinarna.
B.M.: Zapowiada się ostra konkurencja…
G.Ł.: No właśnie nie! Mam nadzieję, że wspólnie tworzyć będziemy komplementarne miejsce kształcenia kulinarnego. Odbiorcy naszych ofert są różni. My chcemy skierować ją przede wszystkim do amatorów gotowania, prowadzić warsztaty, wykłady, spotkania z ciekawymi ludźmi z branży. Food Lab Studio ma być czymś w rodzaju inkubatora gastronomicznego, coś jak think tank. Oprócz tej sfery wciąż zajmować się będziemy PR, marketingiem oraz ventami dla przemysły spożywczego. Ulica Domaniewska w Warszawie to idealne miejsce na takie i inne biznesowe spotkania. Chcemy ten potencjał wykorzystać jak najlepiej.
B.M.: Pan, człowiek telewizji, która zapewniła Panu popularność i pieniądze, ma jeszcze czas i ochotę na tak duże przedsięwzięcie? Po co?
G.Ł.: No tak… Już kiedyś ktoś o mnie powiedział „Ni kucharz, ni redaktor, ni traktor”. Po trosze tak jest. Muszę teraz zagrać va banque i stworzyć coś, co pozwoli mi funkcjonować kolejnych 5 – 10 lat. Mam wsparcie kilku firm, to fakt, ale inwestuję w ten projekt wszystko, co mam. Mama wciąż się niepokoi…
B.M.: Gdzie zaplanował Pan miejsce dla szefów kuchni i kucharzy? Jeśli Panu się powiedzie niektórzy mogą Pana jeszcze bardziej znielubić…
G.Ł.: Szefowie to bardzo podzielone towarzystwo. Z jednej strony kucharze, powiedzmy, „rocznik” starsi. Potem kolejna grupa z lat 90. Są jeszcze ci, którzy kształcili się krótko po 2000 roku, ci, którzy wrócili z Wielkiej Brytanii i ci, którzy nie wyjeżdżali, ale pracują od lat w większych i mniejszych miejscowościach. Często różne interesy są powodem konfliktów. Mnie to w ogóle nie interesuje! Uważam, że przy odrobinie optymizmu można naprawdę wiele zrobić. Integracja i wiedza – to ma być nasz wspólny interes. Poza tym szefowie mają wiele do zrobienia na rzecz polskiej żywności. To bardzo duża szansa do zmiany spojrzenia na gastronomię na przykład przez koła rządzące. Przecież my nie mamy nawet narodowej kadry kulinarnej! Gdyby na kuchnię polską spojrzeć jak na dobro narodowe, a tak postrzegają swoją nie tylko Francuzi, ale Duńczycy, Norwegowie i inne najce, to mielibyśmy ogromną szansę stać się naprawdę ciekawą kuchnią na kulinarnej mapie. Potencjał mamy duży – właśnie w intelekcie naszych Szefów. A że potrafią spotykać się bez waśni i razem gotować pokazał już Szef Krzysztof Szulborski organizując zjazd w Mikołajkach.
B.M.: Kiedy możemy spodziewać się pierwszego większego wydarzenia w FoodLabStudio?
G.Ł.: Myślę, że w kwietniu. Zresztą to miejsce ma służyć formalnym i nieformalnym spotkaniom, wspólnemu gotowaniu, testom i próbom produktu, więc zakładam, że wciąż będzie się coś działo. I już zapraszam.